Na ten wyjazd czekałem rok, czyli dokładnie od momentu kiedy opuściłem Alpy Bergamskie. Już wtedy wiedziałem, że będę tęsknił za … no właśnie za czym? Za zakwasami? Za strugami potu a może za chlupiącą wodą w butach? Niewygodą, a czasem ponadludzkim wysiłkiem? W sumie to nie wiem. Jest przecież tyle pięknych miejsc, tyle pomysłów jak spędzić 5 dni. Jeszcze się nie zacząłem dobrze zastanawiać, a już wiedziałem, że wrócę w Alpy. Mój wybór padł na Masyw Adamello z bardzo prozaicznego powodu. W szufladzie od jakiegoś czasu leżała mapa Adamello La Presanella i wielokrotnie przemierzałem szlaki tego regionu „palcem po mapie”. Nadszedł czas, żeby zmierzyć się z tym masywem. Wybrałem fragment szlaku – Sentiero no 1 dell Adamello. Pokonanie całego zajmuje 8 dni, ja tyle czasu nie miałem.

Pierwsze dni września, czyli czas postawić nogi na Orio al Serio i ruszyć na kolejną przygodę. Pierwszy cel po wylądowaniu to kupić butlę z gazem, co stało się jednocześnie okazją obejrzenia „nowego” Bergamo. Sklep sportowy znajduje się na reprezentacyjnym deptaku – Via XX Septembre, który ciągnie się od Porta Nuova. Ta część miasta pozytywnie mnie zaskoczyła, a może po prostu stęskniłem się za Włochami... Po zakupach wróciłem na dworzec autobusowy, żeby dojechać do Lovere, miasteczka nad Jeziorem Iseo.

  • Citta Alta z Porta Nuova
  • Citta Alta z Porta Nuova
  • Via Sant Alessandro

Podróż autobusem zajęła około godziny i w tym czasie pogoda zmieniła się diametralnie. Gdy dojeżdżałem do celu na przedniej szybie pojawiły się pierwsze wielkie krople deszczu. Dlatego pierwszą godzinę w Lovere spędziłem na przystanku. Na szczęście deszcz tak szybko jak się pojawił, tak szybko wyszło słońce. Pojawiła się okazja, żeby rozejrzeć się po stromych, ciasnych uliczkach. Miasteczko jest urokliwe i w środku tygodnia zupełnie pozbawione turystów. Po krótkim spacerze wróciłem na przystanek i szybciej niż się spodziewałem pojawił się mój autobus. Wsiadłem i od razu przyznałem się, że nie mam biletu. To nie był problem. Kierowca powiedział, że kupię na następnym przystanku. 

  • Lovere
  • Lovere - Piazza XIII Martiri
  • Lovere trochę z boku
  • Lovere - Piazza XIII Martiri
  • Lovere - Piazza XIII Martiri

Dojechałem do Breno, gdzie miałem zarezerwowany pierwszy nocleg w Castello Ostello di Vallecamonica. Na recepcji przywitała mnie Anita, która dokładnie przejrzała moją marszrutę, zapewniając mnie że to piękna trasa. Hostel jest świeżo wyremontowanym obiektem, pokoje wieloosobowe mają oddzielne łazienki. Jest wspólna kuchnia, świetlica, WI-FI, rano śniadanie, są nowe znajomości... Ogromnym plusem jest fakt umieszczania gości pojedynczo w pokojach, więc komfort był ogromny. Po szybkim prysznicu poszedłem na spacer. Największą atrakcją jest górujący nad miasteczkiem zamek. 

  • Breno - widok z hostelu
  • Breno
  • Castello Breno
  • Castello Breno

Po wczesnym śniadaniu pojechałem autobusem do Cedegolo, gdzie przesiadłem się do kolejnego autobusu, aby docelowo znaleźć się w Valle, miasteczku na wysokości 1112 m, skąd rozpoczynałem swoją wędrówkę. Szlak powoli piął się w górę, a ja starałem się dojść  do porozumienia z kijami trekingowymi i przestać się o nie potykać. Po jakimś czasie wpadłem w rytm dobrze mi znany z innych długodystansowych wędrówek. To jest stan takiego odrętwienia, kiedy nogi same stawiają kroki, płuca miarowo pompują tlen, a myśli krążą gdzieś daleko, oderwane od tu i teraz. Stan taki nie trwał jednak długo. Piękno krajobrazu nie pozwoliło krążyć myślom gdzieś daleko. Na pierwszy dłuższy odpoczynek zdecydowałem się w schronisku Citta di Lissone na wysokości 2020 m. Od tego miejsca Valle di Saviore przechodzi w Valle di Adame. Dolina Adame ma już wysokogórski charakter. Przykład U-kształtnej doliny polodowcowej, żywcem wyjętej z podręcznika do geomorfologii. Pogoda zachęcała do dalszej wędrówki, a płaskie dno doliny pozwalało w szybkim tempie zyskiwać kolejne kilometry. Niestety pogoda zmieniała się na gorsze. Ciemne chmury wypełniały dolinę i przesłaniały okoliczne szczyty. Minąłem kolejne schronisko – Baita Adame i po 15 minutach rozpadało się na dobre. Odwróciłem się, w zasięgu wzroku majaczyło jeszcze schronisko. Szybko odpędziłem myśl, żeby wrócić do suchego, przytulnego miejsca. Kontynuowałem wędrówkę w górę, strugi deszczu spływały po mnie, a to co spłynęło po kurtce wlało się do spodni. W butach chlupało. W takim momencie do głowy przychodzą różne myśli, głównie takie – dlaczego teraz nie wędruję wzdłuż Cinque Terre, słonecznych Apeninach lub innym przyjemnym miejscu. Będąc myślami gdzieś daleko piąłem się coraz bardziej stromą Doliną Adame i zadzierałem głowę w nadziei, że dojrzę w górze biwak Baroni. W końcu się udało, wysoko w górze dostrzegłem ledwo widoczną pomarańczową kropkę. Pomyślałem, a może powiedziałem na głos - „no to przegiąłem!”. Byłem jednak zdeterminowany, żeby tam dotrzeć, jeszcze dzisiaj. Szlak piął się coraz bardziej stromo, po wielkim głazowisku. Na szczęście granitowe skały stawiały solidny opór butom, a kije trekingowe okazały się tutaj nieocenione. Fałszywy krok groził upadkiem w wąską szczelinę. Najtrudniejszy był jednak fragment w wąskim żlebie, wysoki na kilkanaście metrów. Zamiast kijów trzeba było używać rąk i starannie wybierać chwyty. Po kolejnych 2 godzinach, tuż przed zmierzchem  dotarłem do Bivacco Ceco Baroni na wysokości 2800 m, pokonaniu 20 km i 1700 m różnicy wysokości. Byłem tak zmęczony, że oglądanie widoków odłożyłem na jutro i od razu wszedłem do środka. Wewnątrz tradycyjne metalowe prycze z materacami, duży zapas koców, świece, apteczka, pozostawiony przez turystów prowiant. Pierwsze zadanie to wskoczyć w suche ubrania, drugie zjeść coś ciepłego. W bieliźnie termicznej i śpiworze poczułem się komfortowo, pomimo gęstych obłoków pary wydobywających się z moich ust. Zaczynało do mnie docierać, gdzie spędzę noc i że marzenia się spełniają. Po liofilizowanym daniu i ciepłej herbacie nastrój miałem już bardzo optymistyczny. Zgasiłem świeczkę i zaszyłem się w ciepły śpiwór. Świadomość, że jestem tutaj sam w promieniu wielu kilometrów, bez zasięgu, zdany tylko na siebie robi duże wrażenie. Zasnąłem wsłuchując się w deszcz bębniący o metalowy dach, gwizd wiatru w skalnych szczelinach i pomruki odległej burzy. Obudziłem się po kilku godzinach wypoczęty i zregenerowany. Wyjrzałem na zewnątrz mając nadzieję zobaczyć rozgwieżdżone niebo. W zamian dostrzegłem snop czołówki ginący we mgle. Strach było robić kolejny krok, bo pode mną 700-metrowa przepaść. Wróciłem do środka, wpisałem się do książki pamiątkowej, przejrzałem poprzednie wpisy i znowu zasnąłem. Obudziłem się jeszcze przed świtem i czekałem na wschód słońca. Z kubkiem herbaty wyszedłem na zewnątrz, delektowałem się widokiem Doliny Adame i obserwowałem jak szybko przesuwają się chmury. Wyłoniły się okoliczne szczyty – Cima dell Levade 3273 m, Cino dell Adame 3275 m, Pian di Neve 3205 m i ku mojemu zaskoczeniu dostrzegłem, że w nocy pokryły się śniegiem. Rzut oka na lodowiec Adame spływający do doliny i pora wracać.

  • Cedegolo
  • Valle
  • Valle di Saviore
  • Vall di Saviore
  • Vall di Saviore
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Baita Adame
  • Nocleg w Biv. Ceco Baroni

Droga w dół szybko mijała, wyszło słońce i można było w pełni chłonąć uroki doliny. Aby nie nadrabiać 2 km do mostku przy schronisku Adame przekroczyłem na boso potok Poglia i znalazłem się ponownie na szlaku nr 1. Kolejny etap to wspinaczka na Passo di Poia 2810 m i przejście do sąsiedniej doliny – Valle Salarno. Podejście było strome, miejscami ubezpieczone łańcuchami i klamrami. Szybko zyskiwałem wysokość, chociaż podejście 700 m nie odbyło się bez małej zadyszki. Na przełęczy znajdują się pozostałości po I wojnie światowej – murki, umocnienia. Bronić nakładem wielu istnień wysokogórskiej przełęczy pomiędzy dwoma dolinami, które kończą się na lodowcu może być symbolem bezsensowności wojny. Górna część Doliny Salarno jest niezwykle dzika i jednocześnie urocza. Z lodowca spływają liczne strumienie, które pieniąc się na ogromnych głazach wypełniają dolinę jednostojnym szumem. Do schroniska Prudenzini na wysokości 2235 m dotarłem koło godziny 16. Trzeba było podjąć decyzję co dalej. Chciałem kontynuować wędrówkę do kolejnej doliny, gdzie miałem zatrzymać się w schronisku. Pozostało do niego 4 h drogi, ja byłem zmęczony, więc należało doliczyć kolejną godzinę. Była obawa, że nie dotrę przed zachodem słońca, a w takich górach to jest spore ryzyko. Mogłem zostać w schronisku i kontynuować wędrówkę kolejnego dnia. Niestety prognoza pogody przewidywała silne opady przez cały kolejny dzień. Wspinaczka po kamieniach, łańcuchach i drabinkach w taką pogodę nie należy do przyjemnych ani bezpiecznych. Zdecydowałem się zejść w dół doliny i gdyby prognoza się nie sprawdziła kontynuować wędrówkę. Minąłem jeziora zaporowe Dossaccio i Salarno, które bardziej szpecą dolinę niż niebieska woda dodaje jej uroku. Koło godziny 19 dotarłem do schroniska Fabrezza, które okazało się... nieczynne. Na szczęście naprzeciwko był pensjonat Stella Alpina. Sympatyczna właścicielka wynajęła mi pokój i bardzo chciała porozmawiać. Nie przeszkadzało jej to, że mówiła tylko po włosku, a ja znam tylko kilka zwrotów w tym języku. Po trudach ostatnich 2 dni nocleg z ciepłym prysznicem był ogromnym luksusem. Wypiłem piwo na tarasie, co było kolejną okazją do konwersacji po włosku i poszedłem spać. 

  • Bivacco Ceco Baroni 2800 m n.p.m.
  • Zejście z biwaku do Doliny Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Vall di Adame
  • Szlak na Passo di Poia 2775 m n.p.m.
  • Koziorożec
  • Podejście na przełęcz
  • Vall di Salarno
  • Widok z Passo di Poia na Vall di Salarno
  • Na przełęczy
  • Widok z Passo di Poia na Vall di Saviore
  • Widok z Passo di Poia na Vall di Salarno
  • Vall di Salarno
  • Vall di Salarno
  • Vall di Salarno
  • Vall di Salarno
  • Lago di Salarno
  • Vall di Salarno

Prognoza pogody nie myliła się niestety. Było szaro, zimno i padał rzęsisty deszcz. Po śniadaniu w stylu bardzo kontynentalnym zdecydowałem, że schodzę z gór. W taką pogodę chodzenie tylko dla chodzenia po górach mijało się z celem. Pożegnanie w pensjonacie wyglądało jakbym spędził tutaj całe wakacje, albo właścicielka była moją stryjenką ;) Musiałem mocno oponować, żeby na drogę nie wyposażyła mnie w parasol. W strugach deszczu doszedłem do Saviore dell Adamello, skąd odjeżdżał autobus do Cedegolo. Maszerując obmyśliłem plan na pozostały czas. Pojadę do Capo di Ponte w dolinie Vallecamonica. Miejscowość ta, jak i cała dolina słynie z wielkiej ilości rytów skalnych (około 300 tys rysunków), które powstawały w okresie mezolitu przez około 12 tys lat. Wystarczającą rekomendacją może być fakt, że miejsce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako pierwszy obiekt we Włoszech w 1979 roku.

W Capo di Ponte parki archeologiczne znajdują się po obu stronach doliny. Te po stronie zachodniej, pod szczytem Pizzo Badille – Massi di Cemmo i Seradina-Bedolina są udostępnione do zwiedzania za darmo. Park archeologiczny jest ładnie zagospodarowany, z wieloma tabliczkami i informacjami i rozpościera się z niego piękny widok na Capo di Ponte oraz duży fragment Vallecamonica. Przestało padać i z tym większą ochotą udałem się na przeciwległą stronę doliny do Parco Nazionale delle Incisioni Ruperstri di Naquane. Wstęp to 6 euro, ale za to zostawiłem ciężki plecak i dostałem mapkę z krótkim przewodnikiem. Liczba i ilość rytów skalnych rzeczywiście robi wrażenie. Najczęściej przedstawiają krwawe sceny polowań lub potyczek i pokryte są nimi całe, ogromne głazy wypolerowane przez lodowiec. Sam park bardzo przyjemnie się zwiedza bo znajduje się w bardzo przyjemnym lesie, z wieloma gatunkami drzew. Miło spędziłem czas w Capo di Ponte i na ostatnią noc postanowiłem wrócić do hostelu w Breno.
  • Saviore dell Adamello
  • Ryty skalne
  • Widok na Capo di Ponte
  • Ryty skalne
  • Wejście do parku archeologicznego
  • Capo di Ponte
  • Capo di Ponte
  • Capo di Ponte i Pizzo Badile
  • Ryty skalne
  • Ryty skalne
  • Capo di Ponte

Powitała mnie z otwartymi ramionami Anita i słowami „you are alive!”. Zaprosiła na recepcję i zanim wydała klucz dokładnie przepytała mnie z moich przygód. Poprosiłem ją jeszcze, żeby poleciła coś w okolicy na dzień jutrzejszy, bo samolot miałem dopiero wieczorem. Była w swoim żywiole – zaczęła zakreślać na mapie kółka i dokładnie objaśniać co i gdzie. Poczynając od wieczornego festiwalu ulicznego w sąsiedniej wsi, poprzez zagubione urocze, górskie wioski, piękne jeziora gdzieś w górach, miasteczka nad Jez. Iseo... atrakcji co najmniej na tydzień. Wieczorem ponownie wybrałem się do zamku, żeby podziwiać nocną panoramę Breno.

  • Nocna panorama Vallecamonica
  • Nocne Breno
  • Castello Breno
  • Wieczorową porą w Breno
Następnego dnia wsiadłem w pociąg i pojechałem do Pisogne – miasteczka na północno-wschodnim krańcu jeziora Iseo. Był piękny, słoneczny poranek, a powietrze wyjątkowo przejrzyste. Pomimo wczesnej pory w miasteczku było już tłoczno. Pospacerowałem wzdłuż nabrzeża, wdrapałem się na wieżę, skąd rozpościera się piękna panorama okolicy. W planach miałem poleniuchować na plaży w okolicach campingu, ale rozochocony urodą jeziora Iseo postanowiłem zobaczyć ile się da
  • Pisogne
  • Pisogne
  • Pisogne
  • Pisogne
  • Pisogne
  • Panorama Pisogne i Jez. Iseo

Wsiadłem w pociąg do Iseo, w południowej części jeziora. Trasa kolejowa przebiega nad samym jeziorem i można podziwiać wyjątkowe widoki włącznie z Monte Isola – największą wyspą na jeziorze w całej południowej i centralnej Europie. Miasteczko Iseo okazało się równie urokliwe, a piękna pogoda potęgowała to uczucie. Włosi niespiesznie spacerowali wzdłuż jeziora, przysiadali na ławeczkach, murkach, delektowali się pogodą, widokami i drugim śniadaniem. Ku mojemu zaskoczeniu znaczna większość wyciągała pudełka pozawijane skrupulatnie i zajadała różne domowe przysmaki, sałatki, kanapki… Przyłączyłem się do nich, ale musiałem się zadowolić porcją kupnej pizzy. Czas leniwie mijał, godzina odlotu zbliżała się nieubłaganie, a ja miałem coraz mniej ochoty wracać do Polski. 

  • Iseo
  • Iseo
  • Iseo

Do Bergamo z Iseo najprościej dojechać jest pociągiem z przesiadką w Bresci. Postanowiłem skorzystać z okazji i wybrać się na szybki spacer po tym mieście, chociaż Anita odradzała, a przewodniki też nie rozpisują się w superlatywach o stolicy prowincji. Warto natomiast mieć własne zdanie. Pierwsze rozczarowanie to brak przechowalni bagażu na dworcu, a fakt ten potwierdziłem w informacji. Następnie z nierązłącznym plecakiem udałem się w kierunku centrum. Pierwsze co się rzuca w oczy to niesamowita ilość imigrantów, tych starszych, już zasiedziałych. Ulice są chyba bardziej „kolorowe” niż w Mediolanie. Pozostałe zaskoczenia były już tylko pozytywne. Brescia może zadowolić miłośników włoskiego renesansu, chociaż Mussolini w ścisłym centrum również wcisnął swoje „perełki”. Po Bresci bardzo przyjemnie się spaceruje, co chwilę można trafić na jakiś plac otoczony zabytkami. Najbardziej podobało mi się na Piazza Paolo VI, krzy której mieszczą się katedry – stara z XI i nowa z XVIII wieku. Duomo Nuovo może poszczycić się trzecią pod względem wielkości kopułą we Włoszech po katedrze w Watykanie i Florencji. Następnie włożyłem nie mały trud, żeby wspiąć się na wzgórze zamkowe. Zamek pochodzi z XII wieku i ma wszystko co zamek powinien mieć, tzn. fosę (suchą), most zwodzony, baszty, dziedzińce, wykusze, basteje i wszystkie te elementy o których można przeczytać w książkach o rycerzach. Z zamku roztacza się rozległa panorama na miasto i okoliczne wzgórza. Niestety w oczy rzucają się głównie kominy fabryczne, zakłady przemysłowe i bloki. Wzgórze zamkowe jest ulubionym celem niedzielnych spacerów mieszkańców Bresci. Rzeczywiście w cieniu kasztanów odpoczywa się znakomicie, a po takim intensywnym dniu piwo o kolorze jasno słomkowym smakuje wyjątkowo.

  • Katedry - stara i nowa
  • Zamek w Bresci
  • Zamek w Bresci

Wróciłem do Polski z kilkoma magnesami na lodówkę, kolekcją pocztówek, zakwasami, które czuję do tej pory i pięknymi wspomnieniami. Gdzie pojadę w przyszłym roku? Może w Alpy…?

  • Orio al serio

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. g_firlit
    g_firlit (30.09.2015 8:49)
    Koniczyno, miło mi było gościć i wspólnie wirtualnie wędrować. Jestem rodzajem samotnika, ale zawsze chętnie dzielę się swoimi wrażeniami. Dziękuję i pozdrawiam.
  2. koniczyna
    koniczyna (29.09.2015 22:04) +1
    Bardzo ciekawie opowiadasz. Z wielką przyjemnościa pobrykałam z Tobą po górach i mam nadzieję, że nie przeszkadzałam bo Ty chyba raczej typem samotnego wędrownika jesteś...
    Wspaniała podróż, gratuluję spełnienia marzeń i życze spełnienia kolejnych!
  3. pt.janicki
    pt.janicki (27.09.2015 10:25) +1
    ...znaczy czekamy na alpejskie zdjęcia!...
  4. g_firlit
    g_firlit (27.09.2015 7:40) +1
    Załapuje się jak najbardziej. Jest to granitowy masyw, który zaliczany jest do Alp Retyckich, a te z kolei są częścią większej jednostki - Centralnych Alp Wschodnich.
  5. pt.janicki
    pt.janicki (26.09.2015 15:44) +1
    ...a to Masyw Adamello już na Alpy się nie załapuje?...
    ...zresztą załapuje czy nie, ale widoki ekstra!...
  6. pt.janicki
    pt.janicki (26.09.2015 12:59) +1
    ...pamiętam z jakiejś książki Wawrzyńca Żuławskiego jak bardzo Innominata dała mu w kość. Niby nieznana, a wszyscy wspinający się w górach o niej wiedzą. Tak to bywa z nazwami ... :-) ...
  7. g_firlit
    g_firlit (26.09.2015 7:40) +1
    Nie ma chwili, żebym nie planował jakiejś wyprawy, mniejszej lub większej... Ale wątpię, żebym spotkał kiedykolwiek Anitę, zwłaszcza w Breno. Tyle jest pięknych miejsc... Staram się odkrywać nowe.
    Na przyszły rok chodzi mi po głowie Mt. Disgrazia w masywie Berniny (chociaż już sama nazwa odstrasza - Niewdzięczna... ;)
  8. pt.janicki
    pt.janicki (25.09.2015 18:17) +1
    ...a ze wstępu do punktu "Z powrotem w Breno" widzę, że chcąc skorzystać ze wszystkich rad Anity należy już kolejną wyprawę planować!...
  9. pt.janicki
    pt.janicki (25.09.2015 18:12) +1
    ...zapewne Grzegorz uważa, Iwonko, że w określonych sytuacjach od jednej osoby lepiej sprawdzają się dwa kije. Nawet trekingowe ... :-) ...
  10. iwonka55h
    iwonka55h (25.09.2015 14:14) +3
    to ja aż takim samotnikiem nie jestem, chociaż jedną osobę do towarzystwa lubię mieć.
  11. g_firlit
    g_firlit (25.09.2015 8:36) +3
    Dziękuję Iwonko.
    W tym temacie jestem strasznym egoistą, sam sobie chodzę, podziwiam i przeżywam... wszystko dla mnie, z nikim się nie dzielę, nie komentuję, nie wysłuchuję, nikt nic nie podpowiada, nie narzuca swojego oglądu... Sam sobie w głowie wszystko układam...
    Dopiero po powrocie z wielką przyjemnością dzielę się tym wszystkim z Wami drodzy Kolumberowicze... :)
  12. iwonka55h
    iwonka55h (22.09.2015 22:59) +3
    przeczytałam i obejrzałam z wielką przyjemnością. Ciekawa trasa, podziwiam takie samotne wędrówki.
  13. iwonka55h
    iwonka55h (21.09.2015 21:23) +2
    rzuciłam okiem, ale jeszcze powrócę.
  14. g_firlit
    g_firlit (21.09.2015 21:02) +3
    Tak :) Poprzedni miał 10 lat i sam siebie przestawałem poznawać... ;)
  15. pt.janicki
    pt.janicki (21.09.2015 20:37) +3
    ...i wiemy skąd awatarek ... :-) ...
  16. olaf43
    olaf43 (18.09.2015 21:53) +3
    Super wyprawa, bardzo lubię Włochy i z chęcią popatrzyłam : )
  17. pt.janicki
    pt.janicki (09.09.2015 18:16) +4
    ...na pewno wrócić po roku ekstra jest! Ja się pochwalę, że w te wakacje wróciłem w okolice Trójmiasta po połowie ...wieku ... :-) ...
  18. g_firlit
    g_firlit (09.09.2015 17:45) +2
    Dzięki Ireno za miłe słowa.

    Dziękuję również, że towarzyszyłaś mi wirtualnie podczas mojej wyprawy ;)
  19. hooltayka
    hooltayka (09.09.2015 16:51) +3
    Fajnie się czyta.
    Wspaniała trasa,jestem pełna podziwu dla Ciebie!
    Pogoda Cię nie rozpieszczała,zakwasy dokuczały...ale za to jakie piękne wspomnienia!
    W przyszłym roku?
    Pewnie,że w Alpy-)
    Pozdrawiam-))